Pomimo że ta historia brzmi jak opowiadanie fantasy, to wydarzyła się naprawdę i wszystkie sytuacje, postacie i miejsca są autentyczne.
” […] biegnie jakaś cała pokrwawiona kobieta, niosąc krwią broczące dziecko. Jakiś mężczyzna […] zabiera kobiecinę do karetki i wiezie ją do szpitala. Tam znów przez pola biegnie kilkoro dzieci i głośno płacze. Właśnie nadjeżdża karetka pogotowia, staje, zabiera przerażone dzieciaki […]. Dzieci były pokaleczone na twarzach […] „
Wiosna, okolice Krakowa
Jest rok 1927. Tego roku wiosna jest wyjątkowo ciepła, a początek czerwca wręcz upalny. Przez pierwsze 4 dni miesiąca temperatura codziennie sięga 30 kresek. Wiosenne przebudzenie to świetne pole do spędzania miłych dni na zewnątrz i do beztroskiej zabawy, szczególnie dla dzieci. [źródło]
Nie inaczej jest w Witkowicach, niewielkiej wsi niedaleko Krakowa. Witkowice to kilkadziesiąt domów, głównie gospodarstw, które poza zwyczajną działalnością zaopatrują w jedzenie szczególny ośrodek znajdujący się w okolicy — Zakład Leczenia Uniwersytetu Jagiellońskiego dla Dzieci Jagliczych.
W ośrodku znajdują się dziewczynki chore na jaglicę (trachoma, egipskie zapalenie spojówek), chorobę, która wywołana jest specyficzną bakterią chlamydia trachomatis, powodującą między innymi problemy ze wzrokiem a w zaawansowanym stadium prowadzącą nawet do podwinięcia powiek, które w trakcie leczenia należy zaszyć. Bakteria chlamydii przenoszona jest przez kontakt z chorym, ale też drogą płciową, dlatego dzieci zakażają się nią najczęściej w trakcie porodu. Mając jednak na uwadze to, że można się zakazić przez kontakt, profesorowie z UJ zaproponowali stworzenie ośrodka izolacyjnego dla chorych, co ma zapoczątkować próbę całkowitej eradykacji choroby, czyli wyeliminowanie jej na całym świecie. Teren witkowickiego ośrodka został na tę próbę przekazany do UJ przez wojsko, a skrawek ziemi, na którym stoją stare, drewniane, wojskowe baraki, stał się izolacyjnym domem dla około 410 dziewcząt, które właśnie cieszą się ciepłym początkiem czerwca. [źródło]
5 czerwca 1927 r. Po czterech upalnych dniach nocą przychodzi burza, a po niej nieco chłodniejsza niedziela, na którą przypadają obchody Zielonych Świątek. Niższa temperatura nie przeszkadza dziewczynkom, które po wyjściu z nabożeństwa w kaplicy znajdującej się na terenie ośrodka, bawią się w ogrodzie. Dziewczynki z innej zmiany jedzą w tym czasie śniadanie w sali jadalnej. [źródło]
Pomimo święta nie wszyscy mogą jednak cieszyć się dniem wolnym, niektórzy mają służbę tak jak stacjonujący w pobliskiej wartowni kapral Jan Nierząd. Kiedy dziewczynki bawią się na zewnątrz, kapral pisze list do swojej rodziny, ale w tej chwili niedane jest mu go dokończyć. Dzwonek automatycznego aparatu alarmowego podrywa go na nogi. Rzuca się do zawieszonego na ścianie telefonu, by zameldować dowódcy o alarmie — nie zdąża. [źródło]
To, co wywołało alarm, równocześnie przeraża dziewczęta z ośrodka. W strachu wbiegają do baraków mieszkalnych, chcąc ochronić się przed niebezpieczeństwem.
KRAKÓW
Jeszcze kilka minut wcześniej w Krakowie toczy się zwyczajne życie. Poranne niedzielne gazety nie notują żadnych ogromnych wydarzeń, ot, tematem głównym są kwestie polityczne między Niemcami, Polską i Litwą oraz polityka leśna kraju. [źródło] To, co jest istotne pod kątem mediów w ostatnich latach to odbijające się na umysłach Polaków wieści o wielu tragediach rozgrywających się na świecie. Przez nasz glob przetoczyły się wielkie wojny, powodzie, pożary i przerażające trzęsienia ziemi, które niosąc za sobą tsunami i wielki ogień w samej tylko Japonii w ciągu jednego dnia pozbawiły dachu nad głową niemal dwa miliony ludzi, a przeszło sto tysięcy pozbawiły życia.
Dziennikarze oczywiście lubią grać na emocjach i wyolbrzymiać te i tak tragiczne w skutkach sytuacje, żeby mocniej oddziaływać na swoich odbiorców. W tym przypadku doskonale im się to udaje.
Piątego czerwca, w niedzielę Zielonych Świątek, Krakowianie nie myślą jednak o tragediach i wsłuchują się w poranne nabożeństwa w kościołach i kaplicach. O godzinie 10:28 spokój tej chwili ginie bezpowrotnie. [źródło]
Uderzenie
Dokładnie o 10:28 krakowskie powietrze przeszywa fala uderzeniowa, oraz huk biegnący od północy Krakowa. Potrzaskane szyby i witraże sypią się na wiernych licznie zgromadzonych w kościołach. Odłamki okien i sklepowych witryn zasypują chodniki. Uderzenie ściąga pokrycia z dachów domów i kamienic odsłaniając ich szkielety i strychy. Drzwi w budynkach i metalowe żaluzje w witrynach wyginają się do środka lokali. Ludzie w swoich domach spadają z krzeseł, a na ich głowy sypie się tynk z zarwanych sufitów. Wszystkiemu towarzyszy niewyobrażalny wręcz huk. W momencie, w którym ucicha, wznoszą się paniczne krzyki. [źródło]
Mieszkańcy Krakowa i północnych okolic w panice i obawie przed trzęsieniem ziemi i wstrząsami wtórnymi wybiegają z budynków i biegnąc po rozbitym szkle, kierują się na otwarte przestrzenie. W tej chwili jeszcze nikt nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło i skąd nadeszło to zagrożenie. [źródło]
Prawie nikt.
Strażnik z wieży Mariackiej dostrzegł obłok dymu po północnej stronie miasta. [źródło]
To Witkowice.
Co wydarzyło się w Witkowicach
Chwilę przed 10:28 dziewczęta w Witkowicach najpierw słyszą wyjątkowo głośny syk, a następnie widzą ogromny słup ognia wyłaniający się ponad ogrodzenie ośrodka [źródło]. Przestraszone odruchowo wbiegają do wnętrz zakładu, a kiedy tylko udaje im się ukryć, za płotem ich placówki dochodzi do eksplozji.
Centrum wybuchu znajduje się około 350 metrów od tych budynków oraz ledwie kilkadziesiąt metrów od wartowni kaprala Nierząda. Kiedy Nierząd wstaje od stołu, fala uderzenia rzuca nim o ścianę, a w jego twarz ciska ramą i odłamkami okna, które głęboko go ranią i częściowo pozbawiają wzroku [źródło].
Gęste powietrze uderza w drewniane ściany witkowickiego zakładu dla dziewcząt, wybijając okna i podrywając rzeczy, które znajdują się w środku. Mieszanina szkła i przedmiotów ciśniętych w powietrze rani dziesiątki dziewcząt i ich opiekunek, a część z nich zostaje uwięziona pod ciężkimi, zawalonymi belkami drewnianej konstrukcji.
Fala uderzeniowa
Fala uderzeniowa początkowo rozchodzi się w mgnieniu oka. W pierwszej sekundzie przetacza się przez i nad budynkiem ośrodka dla chorych dziewcząt
W drugiej sekundzie uderza w pobliskie gospodarstwa i remizę, zrywając z nich dachy i przewracając ściany. Niszczy też znajdującą się w okolicy założoną przez Buszczyńskich stację doświadczalną produkcji nasion o nieocenionej wartości.
W piątej sekundzie dwa kilometry od źródła wybuchu uderza m.in. w Górkę Narodową, gdzie podrywa w powietrze i niesie ze sobą dachówki. W wielu domach, jak i w dworze Buszczyńskich, wybija wszystkie szyby, wyrywa okna razem z framugami, rozrywa piece kaflowe, a drzwi ciska do wnętrz pomieszczeń. [źródło] [źródło]
Osiem sekund i po przebyciu trzech kilometrów w Prądniku Czerwonym zrywa dachy i niszczy budowle zakładów sanitarnych dla dzieci gruźliczych i ze szkarlatyną. [źródło]
Po czternastu sekundach i po pięciu kilometrach jej siła jest wciąż wystarczająca, by w okolicach centrum Krakowa zrywać dachy, przestawiać meble, zarywać sufity mieszkań i zasypywać chodniki i przechodniów gradem szkła z rozbitych okien. Uszkadza liczne budynki miejskie i urzędowe, a nawet Kościół Mariacki. [źródło]
Po dziewiętnastu sekundach i siedmiu kilometrach fala przechodzi przez linię Wisły, mając na swoim koncie zniszczenia w tysiącach domów w niemal całym Krakowie.
Po dwudziestu ośmiu sekundach i dziesięciu kilometrach jej siła już znacząco słabnie, a pomimo to ostatnie zniszczenia wywołane uderzeniem notuje się aż trzynaście kilometrów od centrum wybuchu, około trzydziestu siedmiu sekund od chwili eksplozji.
Siedemnaście kilometrów od Witkowic fala jest już na tyle słaba, że nie wyrządza szkód, ale wciąż na tyle znacząca, że w domach otwiera drzwi i okna, a następnie podrywa firany.
Po pięćdziesięciu sekundach fala niknie.
Niecała minuta to mało w skali dnia, ale wystarczy odliczyć sobie te sekundy w myślach, mając na uwadzę, że przez cały ten czas przez Kraków i okolice przetaczała się nieposkromiona fala zniszczeń. To pozwala poczuć skalę tego wydarzenia.
Jeszcze zanim uderzenie wytraca swoją moc i zanim po drugiej stronie Krakowa ostatnie szkła wybitych okien opadają na chodniki, z ośrodka jagliczego wybiegają już pierwsze przerażone i nierzadko ranne dzieci. Rozbiegają się po okolicy i ukrywają w zalesieniach i zakamarkach gospodarstw. Mieszkańcy natomiast wybiegają na pola i place.
Najbliższe minuty stoją pod hasłem zastanawiania się, co też się wydarzyło i co jeszcze może się wydarzyć. Katastrofy, trzęsienia ziemi, a przecież i wojna też nie jest w tym czasie odległym tematem. Dalsze zagrożenie wydaje się całkowicie realne, tym bardziej że nadal mało kto zdaje sobie sprawę, co tak naprawdę się wydarzyło.
Pierwsza akcja ratunkowa
W okolicach ośrodka jagliczego znajduje się remiza strażacka. Jej prezes Stefan Buszczyński i naczelnik Piotr Krewniak od razu rozumieją sytuację i czym prędzej zbierają grupę kilku strażaków. Obok ośrodka dla dzieci znajduje się prochownia — dwumagazynowy skład amunicji. Nie ulega żadnej wątpliwości, że to w magazynie prochowni doszło do eksplozji. Krakowianie w tym momencie wylegają na zewnątrz w obawie przed wtórnymi wstrząsami, a miejscowi strażacy są już przekonani, że po pierwszej eksplozji zaraz nastąpi kolejna, która rozerwie drugi z magazynów.
W tym momencie nie ma czasu na zastanowienie, od razu ruszają na ratunek dzieciom i obsłudze z zakładu leczniczego.
Na miejscu zastają ogromny chaos, obraz zawalonych ścian, obalonych sufitów, słyszą krzyki rannych, oślepionych przez kawałki szkła i uwięzionych pod zgliszczami dzieci. W wielkiej obawie przed drugą eksplozją strażacy od razu przystępują do pracy i starają się uwolnić jak najwięcej osób, a następnie zebrać je w grupie na zewnątrz. W sali jadalnej między powywracanymi stołami, odłamkami desek i gruzów, wyłania się, jakby nigdy nic kosz z pieczywem i Stara Baśń Kraszewskiego, dowodząc, że przed chwilą to miejsce było zupełnie zwyczajne. [źródło]
Pomimo wysiłków nie udaje się w pełni opanować sytuacji — po przeliczeniu grupy okazuje się, że z ośrodka zniknęło około 80 dziewcząt. [źródło] Wszyscy zdają sobie sprawę, jak wielkie jest to zagrożenie. Zagrożenie nie tylko dla dzieci, których choroba upośledza ich wzrok i osłabia organizm, ale również dla sytuacji epidemicznej w Krakowie.
Prochownia
Kilkaset metrów dalej, w prochowni w Witkowicach, obsada zmaga się z innym problemem. Żołnierze, którzy pierwsi dobiegli w miejsce eksplozji, nie dowierzają własnym oczom. Jeden magazyn dosłownie zniknął, zostawiając po sobie ledwie niewielką ilość desek i gruzów. Po drugim magazynie zostały jedynie dolne części ścian i niektórych słupów, ale co gorsza, magazyn płonął. W płonącym magazynie znajdowały się beczki z kwasem pikrynowym — ten kwas to ciało stałe, któremu do zapłonu i eksplozji wystarczy ledwie 300 stopni Celsjusza, czyli nawet małe liźnięcie ogniem. Jeśli z kolei zostanie ogrzany do 123 stopni, stopi się i może wybuchnąć nawet od mechanicznego uszkodzenia, albo kontaktu z metalem. [źródło, źródło]
Kiedy kilkaset metrów dalej strażacy ratują dzieci, obsada prochowni z narażeniem życia rzuca się do zgliszczy drugiego magazynu i odciąga beczki z kwasem, żeby uniknąć kolejnych eksplozji. Ta sztuka udaje się jedynie częściowo, ponieważ co kilka, kilkanaście minut następują kolejne, słabsze wybuchy. [źródło]
W trakcie gaszenia pożaru i z powodu wtórnych eksplozji część załogi odnosi rany, a zanim udaje się im opanować ogień, odkrywają też, że nie ma z nimi wartownika kanoniera Józefa Wawry. W dodatku dowódca warty, kapral Nierząd jest ciężko ranny i oślepiony. Tego dnia nie miał szansy, by dokończyć pisanie swojego listu.
Kraków
Linia telefoniczna do Witkowic została zerwana, ale krakowskie i krajowe linie telefoniczne pękają tego dnia w szwach. Poza wojskiem informacja o przyczynie wybuchu dociera początkowo do Krakowa, co wywołuje dwie reakcje — pierwsza, to zwołanie sztabu kryzysowego w Krakowie przez wojewodę Darowskiego. [Źródło]
Reakcja druga — informacja o źródle wybuchu dostaje się też do mieszkańców Krakowa, którzy postanawiają dostać się na miejsce tragedii nie tylko po to, by pomagać, a często ze zwykłej ciekawości. Na miejsce zmierzają też reporterzy z lokalnych gazet.
Wśród ciągnących do Witkowic jest dziennikarz krakowskiego czasopisma Naprzód, w którego relacji z pierwszej ręki czytamy:
Jadę […], mijają mnie auta, płynie fala ludzi. Jestem już na Prądniku, niedaleko budynków miejskich. Po drodze spotykamy wózki podmiejskie, wiozące rannych, już obandażowanych; biegnie jakaś cała pokrwawiona kobieta, niosąc krwią broczące dziecko. Jakiś mężczyzna […] zabiera kobiecinę do karetki i wiezie ją do szpitala. Tam znów przez pola biegnie kilkoro dzieci i głośno płacze. Właśnie nadjeżdża karetka pogotowia, staje, zabiera przerażone dzieciaki i uwozi do miasta. Dzieci były pokaleczone na twarzach. Jak się dowiedziałem, były to dzieci z zakładu dla chorych na zapalenie egipskie w Witkowicach, który najwięcej ucierpiał od katastrofy. Nagle pędzi auto, a z niego wygląda jeden z kolegów dziennikarzy, wołając: UCIEKAĆ! SYGNALIZUJĄ NOWY WYBUCH! Momentalnie publiczność zawraca […]. Wszystko w popłochu i w zamieszaniu pędzi w stronę Krakowa.
W drodze spotykamy profesora doktora Godlewskiego (przyp.: dyrektor zakładu jagliczego), „Profesorze, zawracać, nowy wybuch”. Profesor nie słucha, tylko słychać jego słowa: „Tam 400 dzieci, muszę iść do nich”.
NAPRZÓD nr 129 źródło
Kraków – sztab kryzysowy u wojewody
W sztabie zwołanym przez wojewodę Darowskiego działania podejmowane są wielotorowo. Urzędnicy starają się jednocześnie uchronić mieszkańców przed wtórnymi wybuchami, informować stolicę o sytuacji, zorganizować pomoc dla Witkowic i Krakowa, a także podejmują błyskawiczną decyzję o akcji ratunkowej. Na polecenie wojewody Darowskiego na ulicach Krakowa i okolic mają być rekwirowane wszelkie pojazdy, wszystko to, co może posłużyć za transport szpitalny lub ambulans. Żeby być o krok przed wydarzeniami, Darowski poleca też otwarcie wszystkich zakładów szklarskich pomimo świątecznej niedzieli. [źródło]
Zaraz po spotkaniu wojewoda wyrusza do Witkowic, żeby osobiście ocenić sytuację.
Krakowska ulica
Bez względu na przebieg działań sztabu kryzysowego natychmiastową reakcję podjęli lekarze, personel medyczny i studenci medycyny, nie zważając na to, czy pełnili tego dnia dyżury. Jeden z lekarzy, doktor Kwiatkowski w pierwszej chwili udziela pomocy kobiecie, która doznała wstrząsu przy ulicy Warszawskiej, a następnie, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji, wychodzi na ulicę i rekwiruje autobus jeżdżący na Prądnik Czerwony. Wie, że do przewiezienia rannych przy takiej katastrofie, autobus będzie najlepszym wyborem. [źródło]
Prochownia
W ciągu godziny na miejscu pojawia się dowództwo i wsparcie. Przysłani żołnierze pomagają na terenie prochowni i otaczają okolicę kordonem. Generał Stanisław Wróblewski nakazuje sanitariuszom odwiezienie rannego kaprala Nierząda do szpitala, jednak pomimo odniesionych ran Nierząd melduje, że nie opuści posterunku, bo musi złożyć meldunek swojemu bezpośredniemu przełożonemu przed opuszczeniem warty. Podobnie z posterunku nie zszedł kanonier Wolny, który został raniony odłamkiem drzewa.
Wszyscy pilnują swoich posterunków i obowiązków. W tej chwili okazuje się też, że w okolicy fortu zauważono dwie podejrzane osoby. Pada natychmiastowy nakaz zatrzymania i doprowadzenia tych osobników do dowództwa.
Obraz tego, co zostało z prochowni, pokazuje dobitnie rozmiar eksplozji. W wybuchu wzięło udział prawdopodobnie około 40 ton prochu bezdymnego i 6 ton kwasu pikrynowego i gdyby nie to, że obydwa magazyny były otoczone bardzo wysokimi wałami ziemnymi, to zniszczenia w całym Krakowie i okolicach byłyby miażdżące. To, że teren został tak ukształtowany przez budowniczych fortu, sprawiło, że główna siła wybuchu została skierowana ku górze. W innym przypadku zarówno załoga prochowni jak i dziewczęta z pobliskiego ośrodka nie miałyby większych szans na przetrwanie.
Dalsza relacja reportera
Stanęliśmy przy rogatce prądnickiej koło mostu kolejowego.
W tej chwili nadjeżdża od Krakowa wojewoda Darowski ze starostą krakowskim, Zbrowskim […]. Żołnierze znoszą szyny na nogi, opatrunki. Za chwilę detonacja wybuchu, ale słaba. Fala ludzka rusza ponownie do Witkowic. Wojewoda każe rekwirować […] samochody i odsyła wszystko na miejsce katastrofy po rannych lub z bandażami. Nagle nadjeżdża przystrojone w zieleń auto osobowe, a w nim dwóch wesołych panów i pani. Zatrzymują ich z oświadczeniem, że samochód zarekwirowany. Panowie oburzeni wykrzykują, że oni nie pozwolą na rekwizycję. Po dłuższej perswazji na rozkaz władz towarzystwo zostało wyprowadzone z auta, naładowano na nie opatrunki dla rannych oraz szyny chirurgiczne i wysłano auto do Witkowic. Postępek rozbawionego towarzystwa z auta wywołał olbrzymie oburzenie wśród zebranych, potęgujące się więcej, gdy nadjechał konny z meldunkiem, że brakuje bandaży dla setek rannych. Musiano odprowadzić „trójkę” do miasta, bo groził jej samosąd publiczności.
Ruszamy w stronę Witkowic, RANNYCH CORAZ WIĘCEJ przejeżdża […] karetkami pogotowia. W Prądniku Białym w pobliżu zniszczonych zupełnie baraków miejskich zakładów sanitarnych gromada rannych oczekuje pomocy. Lekarze opatrują ofiary katastrofy. Na drodze i poprzez pola ustawiony kordon żołnierzy z karabinami w rękach. Stoją w tyralierce, nie przepuszczają publiczności.
Jadę dalej. Po drodze wielu lekarzy miejskich z naczelnym lekarzem dr. Owsińskim. Dachy domów pozrywane, okna wyrwane z framugami, na ziemi odłamki szkła i kawałki dachówek. Okrążamy od południa Witkowice. Przed zrujnowanymi chatami silnie skonsygnowane oddziały wojska pilnują dobytku nieszczęśliwej ludności. W dali wznosi się, to opada płomień w forcie.
Dobijamy do fortu. Zgliszcza, ogień, a wśród płomieni straż pożarna krakowska zalewa ogień, straż wojskowa pomaga jej, a wśród nich pokryty popiołem i błotem dzielny naczelnik Obidowicz. Podchodzę do niego. Nowy wybuch, leci w powietrze słup rumowiska — opada. Jakaś słaba eksplozja — ostatnia.
NAPRZÓD nr 129 źródło
W tym samym czasie po ulicach Krakowa jeżdżą rekwirowane pojazdy-ambulanse z załogami, które udzielają pomocy rannym, ale nawet nadzwyczajne możliwości nie są w stanie w tym momencie sprostać zapotrzebowaniu na pomoc.
Prochownia
Kiedy na miejsce przybył dowódca 6. pułku artylerii polowej pułkownik Kruk-Szuster, Nierząd i Wolny wreszcie mogą zdać służbę i wyruszają do szpitala okręgowego w Krakowie.
Wciąż nie udaje się jednak zlokalizować kanoniera Wawry. W tej chwili przyjęto możliwość, że mógł zostać rozerwany na drobne kawałki, jednak nawet to przypuszczenie nie zatrzymało akcji poszukiwawczej.
Major Stępiński wytycza dokładną drogę, którą Wawro przebywał w trakcie warty i wymierza, w którym kierunku mógł zostać odrzucony w trakcie eksplozji. Nadzieja nie gaśnie. [źródło]
Warszawa
Wiadomość bardzo szybko dociera do Warszawy zarówno do przedstawicieli rządu jak i mediów. Samoloty i pociągi z urzędnikami i dziennikarzami wyruszają jeszcze tego samego popołudnia. Pierwszy lot wystartuje o 15:45. Zapada też decyzja o nadzwyczajnym posiedzeniu kryzysowym o godzinie 19:00. [źródło]
Okolice Witkowic
Kiedy wojewoda Darowski dociera do Witkowic, w magazynach trwa jeszcze akcja gaśnicza. W towarzystwie starosty krakowskiego i dowódców wojskowych dokonuje oględzin prochowni. W miejscu pierwszego magazynu nie ma właściwie nic, jedynie dziura w ziemi i porozrzucane resztki desek. Porucznika Wawry, który pełnił wartę przy tym magazynie, nadal nie odnaleziono. Znajdujący się za kolejnym wałem drugi magazyn był już tylko resztką gruzów i wciąż się dopalał.
Po oględzinach prochowni przyszedł czas na zakład jagliczy, który był w kompletnej ruinie. Następnie pozostałe zabudowania Witkowic, Górki Narodowej, Prądnika Czerwonego w tym pawilony zakładów izolacyjnych dla chorych na gruźlicę i dla chorych na szkarlatynę. Chorzy byli rozwożeni po zakładach w całym Krakowie, a ze względu na brak miejsc, niektórzy byli odsyłani nawet do swoich domów rodzinnych, co zwiększało zagrożenie rozprzestrzenienia chorób. [źródło] [źródło]
W trakcie oględzin wojewoda ze starostą szacowali straty, zbierali informacje o uszkodzeniach budynków, o rannych. Wszystko to, co udało im się też z pomocą osób trzecich ustalić, mieli do przekazania opinii publicznej w trakcie wieczornej konferencji, na którą zmierzały też osoby z Warszawy.
Rakowice – lotnisko
O 17:50 na lotnisku w Rakowicach ląduje pierwszy samolot z Warszawy. Lecący na jego pokładzie urzędnicy i dziennikarze zostają od razu zabrani do siedziby wojewody.
Kraków – u wojewody
W gmachu województwa odbywa się konferencja z uczestnictwem prasy. Ekspert do spraw materiałów wybuchowych profesor Marchlewski opowiada o obecnie ustalonych przyczynach wybuchu. [źródło]
Okazuje się, że bezpośrednią przyczyną były najprawdopodobniej upały trwające od kilku dni, które doprowadziły do reakcji chemicznych w prochu bezdymnym. Niedającą się wykluczyć możliwością jest też to, że dwa pioruny, które uderzyły w okolice fortu poprzedniej nocy, wywołały lekko tlący się pożar lub nagromadzenie elektryczności, które dopiero po kilku godzinach doprowadziło do eksplozji — choć ta droga wyjaśnienia jest bardzo mało prawdopodobna. Rankiem przed 10:28 proch bezdymny zapalił się, tryskając w górę słupem ognia, a nagły i ogromny wzrost temperatury doprowadził do detonacji pozostałych materiałów wybuchowych również z drugiego magazynu. [źródło, źródło]
Jednocześnie ze względu na bardzo dobrą pracę załogi prochowni, odrzuca się możliwość sabotażu przez osoby postronne.
Wojewoda Darowski przekazuje dziennikarzom informacje o rannych: „rannych według ostatnich danych jest ogółem 486 osób, w tym 130 osób po opatrzeniu pozostawiono w gminach, 356 osób znajduje się w klinikach krakowskich. Wszystkie te osoby są lekko ranne. Ucierpiały najwięcej dzieci, z których 115 przebywa na kuracji w szpitalach krakowskich. Niezależnie od rannych w zakładzie chorych na trachomę w Witkowicach rozbiegło się 80 dzieci, które są obecnie poszukiwane. Ciężko rannych jest ogółem 35 osób, w tym 12 dzieci. Niemal wszyscy są ranni w oczy odłamkami szkła” oraz informacje o zniszczeniach: „w Prądniku Czerwonym wraz z Olszą dachy domów krytych dachówką zostały zniszczone w 30%, szyby wyleciały w 20% domów. W gminie Zielonki ucierpiało 50% zabudowań, w 30 domach zostały wyrwane drzwi i okna. Ucierpiał również częściowo kościół, zniszczony został zabytkowy witraż z XV wieku. W gminie Prądnik Biały również ucierpiały budynki gospodarskie. W gminie Witkowice przysiółek Górka Narodowa ucierpiały budynki jak również i dwór należący do Buszczyńskich. Ponadto została zniszczona stacja doświadczalna produkcji nasion. W gminie Witkowice zniszczonych zostało 83 domostw drewnianych i 56 murowanych. Zakład chorych na trachomę również ucierpiał. W samym Krakowie największe są szkody w wybitych szybach„. [źródło]
O tej godzinie prawa wolnego rynku spowodowały już, że ceny szyb poszły w górę. Wojewoda w trakcie konferencji poprosił Warszawę o przesłanie szyb do Krakowa, żeby zapobiec dalszemu wzrostowi cen. [źródło]
Warszawa 19:00
W tym samym czasie w Warszawie odbywa się nadzwyczajne posiedzenie rady ministrów. Zarządzono na nim przekazanie wsparcia finansowego do natychmiastowego wykorzystania przez wojewodę. Zarządzono też o wysłaniu na miejsce przedstawicielstwa rządu, aby lepiej odpowiedzieć na potrzeby Krakowa. [źródło]
Wiceminister Bartel o 23:05 ruszy na miejsce pociągiem z Warszawy. [źródło]
Pierwsza noc
Jest noc. Od wybuchu minęło już kilkanaście godzin, a wciąż nie udało się opanować sytuacji. Tej nocy na domiar złego rozpętuje się gwałtowna ulewa, która utrudnia dalsze działania. W prochowni przy świetle latarek trwają poszukiwania kaprala Wawry. W witkowickich lasach i gospodarstwach wciąż poszukiwane są dziewczynki z ośrodka jagliczego. W krakowskich szpitalach opatrywani są ranni. 30 osób ciężko rannych, wśród których w celu ratowania życia musiano amputować kończyny i usuwać gałki oczne. Ponad pół tysiąca osób rannych wymagających pomocy i tysiące takich, które pomimo lekkich ran po pomoc się nie zgłosiły. W tysiącach mieszkań w Krakowie wciąż nie ma szyb, a ulewa nie ustępuje. Domy w gminie Witkowice i najbliższej okolicy w dużym stopniu nie nadają się do spędzenia w nich nocy, a do tych mniej uszkodzonych i tak leje się woda przez zniszczone pokrycia dachów. [źródło] [źródło]
Poniedziałek
O godzinie 5:53 nad ranem na wicepremiera Bartla na dworcu czekają już wojewoda Darowski, generał Wróblewski, profesor Marchlewski i inni w towarzystwie kompanii honorowej i orkiestry. Bartel odbiera osobiście raporty na temat katastrofy i jedzie do Witkowic, gdzie obejrzenie strat w najbliższych okolicach prochowni zajmuje mu około 3 godzin. Postanowił obejść pieszo okolicę i dokładnie zapoznać się ze szkodami. [źródło]
W relacji dziennikarza, który opisał ten obchód z pierwszej ręki, czytamy:
Pierwsze kroki
Po krótkim powitaniu wicepremiera przez władze miejskie udaliśmy się wprost z dworca na miejsce wypadku.
Sznur aut pomknął po rozmokłym od deszczu gościńcu w kierunku Witkowic. Oddalając się od miasta, spotykamy coraz częściej domostwa z powyrywanymi drzwiami lub wybitymi szybami.; dachówki poważnie uszkodzone.
W miarę zbliżania się do Witkowic następstwa detonacji rzucają się coraz bardziej w oczy.
Docieramy wreszcie do miejsca katastrofy. Przy drutach kolczastych — warta.
Poprzez dawne i nowopowstałe wzniesienia brniemy po kostki w błocie.
Pan wicepremier Bartel zwraca się do towarzyszącego mu wojewody Darowskiego oraz dowódcy generała Wróblewskiego i szefa sztabu Bolesławicza z prośbą o informacje.
„W niedzielę o godzinie 10:28 dał się słyszeć huk, złożony z szeregu detonacji, coraz to silniejszych. Wstrząsy te spowodowały przerażenie w całym mieście. Dały się odróżnić dwie fazy: pierwsza to spalanie, a druga detonacje […]„
ALARM
Kiedy zaalarmowano po raz pierwszy o grożącym nieszczęściu? – pyta Bartel.
Jeden z wartowników, kapral Nierząd usłyszał dzwonek alarmowy, nadany przez wartownika prochowni (wartownik ten zginął). Kapral Nierząd pisał wówczas list w obecności dwóch, leżących na pryczy żołnierzy. Na odgłos dzwonka Nierząd szybko podbiegł do aparatu telefonicznego z krzykiem „pali się”.
W tej chwili nastąpiła silna detonacja. Nierząd został oślepiony odłamkami szkła, lecz mimo to pozostał na posterunku.
Pytamy o rozlokowanie terenowe prochowni. Widok, jaki roztacza się przed naszymi oczami, zastępuje odpowiedź.
W prostokącie prochowni, długości 50 metrów, otoczonym wałem ochronnym wysokości 6 metrów i podzielonym wewnątrz wałem podwójnej grubości, z jednej strony widać lej […], z drugiej zrujnowane składy. Zawierały one kilka wagonów prochu, którego ścisły „rodowód” nie jest nawet dokładnie znany […]. Magazyny zawierały chloropikrynę, proch bezdymny i materiały saperskie. Były oddalone od siebie o 20-30 metrów.
ZGLISZCZA
Stoimy właśnie przy zgliszczach jednego z budynków magazynów. Zwęglony budulec rozbierają strażacy. […]
Poprzez zgliszcza posuwamy się dalej. Po chwili zatrzymujemy się przy wartowni, w której został tak ciężko ranny kapral Nierząd. Wchodzimy do wnętrza. Ściana, na której wisi słuchawka telefoniczna, jest zalana krwią. Na podłodze rozsypane szkło to szkło, które dostało się do oczu nieszczęsnego, ściany porysowane, okna powyrywane. Jednak nie ten domek — miejsce bohaterstwa kaprala Nierząda — budzi grozę największą.
W odległości 300 kroków znajdują się oparkanione budynki. Na tablicy wchodowej widnieje napis: „Zakład Leczniczo-Wychowawczy Uniwersytetu Jagiellońskiego dla dzieci jagliczych w Witkowicach”.
Przyglądamy się budynkom. Są pochylone lub pogięte, wprost fantazyjnie — bez okien i drzwi, z powyrywanymi schodami. Dostajemy się na oddział jaglicy suchej. Chodzimy wśród gruzów, po salach, które nie mają dachów, a których podłogi są istnym rumowiskiem.
NIESZCZĘŚLIWE DZIECI
Złamane łóżeczka i foteliki, zniszczone [nieczytelne] kwiatki i stłuczone obrazki na podłodze w strzępach. „Wypisy” na karteczkach porozmieszczanych na ścianach, wykaligrafowane małymi rączkami nazwiska, stwarzają straszną świadomość, iż po tych wielkich salach biegały jeszcze niedawno biedne, chore dzieci.
[…]
W momencie wybuchu oszołomione i oślepione rozbiegły się. Odnaleziono już około czterystu. Liczą od 2 do 17 lat.
Patron zakładu […] doktor Godlewski mówi nam „oddano nam dzieci chore na egipskie zapalenie, a ileż z nich opuści nasz zakład jako ślepcy!”
Odłamki szkła nie oszczędziły chory dziecięcych oczu.
Epoka Nr 154, Wtorek 7 czerwca [źródło]
O godzinie 11:00 Bartel z grupą urzędników i dziennikarzy jest już w Krakowie i przewodzi konferencji prasowej, gdzie zapewnia o finansowaniu, pomocy i szybkiej odbudowie zniszczonych domostw i zakładów. [źródło]
Tego dnia z pomocą wojska odnaleziono większość dzieci i odwieziono je do Krakowa — po czwórce dzieci, póki co nie ma śladu [źródło] [źródło]
W tym samym czasie Kraków stara się wracać do normalności. Wstawiane są szyby, naprawiane framugi, piece, meble, wymieniane powykręcane kaloryfery. W okolicy Witkowic jest nieco ciężej ze względu na większe zniszczenia i tutaj ciężko o perspektywę naprawy wszystkich szkód przed zimą.
Dalsze dni
W pierwszych dniach po wstrząsającej katastrofie okazuje się, że pomimo pół tysiąca rannych osób, setek zniszczonych i uszkodzonych budynków, pomimo tysięcy wybitych szyb i pomimo niespotykanego rozmiaru tej katastrofy, według oficjalnych danych śmierć w wyniku eksplozji ponosi tylko jedna osoba, kanonier Józef Wawro.
Wszystkie dzieci z zakładu jagliczego udaje się odnaleźć. Część z nich ukrywała się w pomieszczeniach gospodarskich u znajomych rolników, którzy na co dzień zaopatrywali ośrodek w jedzenie.
Doktor Kwiatkowski, który zarekwirował autobus na Prądnik Czerwony, dzięki swojej akcji przewiózł 70 rannych do krakowskich szpitali.
11 czerwca 1927, sobota — pomimo najgorszych przypuszczeń w zachodnim wale fortu udaje się odkopać ciało kanoniera Wawry. Zwłoki są w tragicznym stanie, ale nierozczłonkowane.
13 czerwca 1927, poniedziałek — odbywa się uroczysty pogrzeb kanoniera Wawry i dekoracja jego rodziców. [źródło]
5 października 1927 — z zarządzenia prezesa rady ministrów za spełnienie obowiązku wojskowego z narażeniem życia kapral Jan Nierząd i kanonier Józef Wawro (pośmiertnie) zostają odznaczeni Srebrnym Krzyżem Zasług. Brązowy Krzyż Zasług otrzymują kanonierzy z warty w dniu eksplozji: Antoni Kołorus, Karol Kreis, Jan Liber, Piotr Pęgiel, oraz Stanisław Wolny. [źródło]
5 listopada 1927 — prasa w całym kraju informuje o udanej operacji chirurgicznej, dzięki której kapral Jan Nierząd odzyskuje wzrok. [źródło]
17 listopada 1927 — oficjalną uchwałą przydzielono odznaczenia strażakom, którzy pierwsi ruszyli na ratunek: Prezes OSP Witkowice, Stefan Buszczyński, otrzymał Złoty Krzyż za ratowanie ginących; Naczelnik OSP Piotr Krewniak za okazane męstwo — Srebrny Krzyż; dowódca OSP, Jan Siemieniec, za męstwo — Srebrny Krzyż; Jan Obidowicz z OSP Kraków – złoty Medal Zasług za męstwo w trakcie swojej 43-letniej służby i za działania w obliczu katastrofy w Witkowicach. [źródło] [źródło]
W najbliższych miesiącach z zarządzenia władz centralnych rozpoczyna się operacja rozpraszania i przenoszenia prochowni i składów amunicji dalej od miast. Ten wybuch nie był pierwszą taką eksplozją ani w Polsce, ani nawet w Krakowie. [źródło]
W ciągu pół roku odbudowano zakład jagliczy w Witkowicach. Tym razem wzniesiono parterowe budynki z cegły. [źródło] Dzięki wysiłkowi kadr profesorskich takich jak te z Uniwersytetu Jagiellońskiego i dzięki ośrodkom takim jak witkowicki, w kolejnych latach udaje się opanować jaglicę w takim stopniu, że do dziś właściwie mało kto o niej słyszy. [źródło]
Niefortunne zakończenie
Przez kolejne miesiące pod wpływem tego wydarzenia wiele dzienników nawołuje do likwidacji fortów, magazynów amunicji i prochowni, zachęcając do rozbrojenia kraju, argumentując to tym, że Wielka Wojna skończyła się już dekadę temu i do kolejnej takiej już nie dojdzie. Redaktorzy nie wiedzą, jak bardzo się mylą. 10 lat później hitlerowska Trzecia Rzesza napada na Polskę, a przy ogromie okrucieństw, jakie spadają na nasz kraj, eksplozja z 1927 roku w Witkowicach odchodzi w zapomnienie na długie, długie lata.
Wartym zaznaczenia faktem jest, że niemiecka prasa już w pierwszych dniach po katastrofie zaczęła nagonkę na Polskę i domagała się, „ze względów bezpieczeństwa”, m.in. rozbrojenia Westerplatte. [źródło]
Zza kulis
Niezwykłe wydarzenie, prawda? W dodatku bardzo mało znane. Na szczęście w bibliotekach cyfrowych istnieją setki źródeł (pełna lista wykorzystanych źródeł – klik), dzięki którym dziś można to opracować w kilku tysiącach słów, przekazując jedynie fakty. Praca nad spisaniem artykułu w takiej formie zajęła mi długie dni i noce, a gdyby wydać ten wpis w formie książki, to miałaby około 30-40 stron. Pewnie już wiesz, do czego dążę, pomyśl, na ile by można było wycenić taką książeczkę i rozważ, proszę, czy mój wkład w podniesienie tej historii po stu latach jest wart wsparcia.
Wspierać możesz tutaj: link, albo wysyłając bliczka pod mój numer telefonu: 793 787 418, albo wpłatą kartą – klik. Oczywiście nie ma żadnego obowiązku, więc jeśli chcesz wesprzeć w inny sposób, to po prostu podeślij ten artykuł znajomym. Czy Ciebie też ciekawi, ile osób wiedziało o tej historii?
Dziękuję, że jesteś!
Pozdrawiam
Piotr Iskra
Obejrzyj autentyczne zdjęcia z tego wydarzenia i materiały dodatkowe – kliknij aby przejść do zdjęć
Widzisz błąd lub nieścisłość? Daj znać na: kontakt@iskrywiedzy.pl
2 komentarze
Adam · 11 grudnia, 2023 o 9:32 pm
Świetne opracowanie, szanuję.
37 sekund, które dosłownie wstrząsnęło Krakowem – Iskry Wiedzy · 11 grudnia, 2023 o 2:11 pm
[…] chcesz przeczytać wpis w wersji z odkrytymi szczegółami – przejdź tutaj – jeśli wolisz trochę tajemnicy i nagrodę na końcu, zostań w tym […]